poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Więc może od początku... (cz.II)

     Więc może od początku.
Mam 39 lat. Sporo, wiem. Może zbyt sporo, żeby pozwolić na to, z czym teraz walczę. No ale cóż.
Mam tego swojego "Księcia z bajki" i w sumie dobrze mi z tym. Mój Książe dał mi prezent - syna, najwspanialszego człowieka na świecie. Samo szczęście :)
     Ale miało być od początku, a ja tu uciekam w baśń o szczęśliwej królewnie.
     W sumie to jest jak baśń. Była już baśń o złej macosze... Ta jest o złym czarodzieju - o ojcu. Można powiedzieć o ojcu - dyrektorze, ojcu - królu.
Bajka zaczyna się pięknie, jak prawie każda. Tyle, że ta wydarzyła się naprawdę.
     Zaczęło się jak większość takich historii od tego, że się poznali. Oboje piękni i młodzi. Oboje z wielkimi planami, marzeniami. Zakochani bezgranicznie. No przynajmniej Ona. Świata poza nim nie widziała. Była bardzo młodziutka, delikatna i łatwowierna. On skorzystał. Skorzystał z jej naiwności, miłości, oddania.
Mówili Jej - "zastanów się, dziecko. On nie wart Ciebie..." Zakochana, z wielką wiarą, ufała. Miał być ślub jak z bajki... Był, ale nie do końca z bajki... Cóż, jednak dalej ufała. Wierzyła, że będzie bajecznie. Oni i owoc ich wielkiej miłości.
Chciała księcia - miała księcia. I to w pełnym tego słowa znaczeniu. Tyle, że nie tak sobie tą bajkę wyobrażała...
Księcia trzeba było "obsługiwać". Nie ważne, że dziecko małe płakało w łóżeczku... Nie ważne, że gorzej się czuła. Książe wracał z wojaży i musiał mieć strawę na stół podaną. Bajka trwa kilka lat. Dziecię rosło, książe awansował na króla... A jego królowa? Królowa pracowała, prała, sprzątała, remontowała (własnoręcznie) i oczywiście wychowywała dziecię. Król bywał to tu, to tam, to z tą, to i inną. Wszyscy wokół widzieli, mówili... Więc król dla odwrócenia uwagi "zażądał" córki. Wiadome było, że królowa spełni tą zachciankę. I po ciężkim czasie ciąży - samotnej ciąży, przyszłam na świat ja. Król był zachwycony (jak ludzie patrzyli). Cieszył się publice powtarzając, że wiedział co robi, że oto właśnie przyszło na świat jego "oczko w głowie".
Oczko rosło sobie powoli i spokojnie. Mniej lub bardziej zauważane przez króla. I mimo, że nie do końca chciane to bardzo kochane przez królową, uwielbiane przez dziadków ze strony królowej.
Taka to właśnie bajka.
     I w czym problem, można by się zastanawiać...
W sumie nie było by problemu. Bo niby czemu? Owszem, "oczko" musiało zabiegać o względy ojca - króla, bo w jego światopoglądzie nie występowała miłość bezinteresowna. Jak zasłużyło to "oczko w głowie" to było kochane i wychwalane, jednak, gdy nóżka się powinęła... No, ba, nie było już tak kolorowo.
     Przyzwyczaiłam się. Dało się z tym żyć. Ludzie mają gorzej...
     Wspominałam o podarowanym życiu, dwukrotnie podarowanym. Opuszczając bajkowe królestwo, przejdźmy do realiów...
Tak, zachorowałam. Choroba była na tyle wredna, że nawet lekarze w nią nie wierzyli... Martwiła się mama, martwiła babcia i dziadek. Bałam się i ja. A tatuś? Tatuś powtarzał uparcie - "weź się w garść, nie udawaj leniu śmierdzący"... Minęło już prawie ćwierć wieku, a mnie te słowa po nocach w uszach brzmią...
Jeden lekarz, drugi i kolejny. Szpital. nie ten tu malutki, ale ten duży w mieście wojewódzkim. Zostawiona sama w obcym miejscu, mała, wystraszona dziewczynka. Mama przyjeżdżała co dzień. Tylko mama.
Jest diagnoza, nareszcie. I o dziwo - nie udawałam! Mama przerażona. Prognozy? Albo operacja - w stolicy, albo... góra pół roku życia!
Tatuś? Bez szału. Bawił kolejną "damę kier"...

Bajkowa sielanka (cz.I)

     W zasadzie powinnam powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Mam przecież wspaniałe życie.
Mam świetnego męża, który kocha mnie ponad wszystko. Mam cudownego syna, z którym świetnie się dogaduje. Mam kochającą mamę. Wspaniałe psiaki umilające wolne chwile. Mam dach nad głową. Mam też, hmm..., mam ojca. Cóż, żyć - nie umierać...
Mało? Nie, biorąc pod uwagę fakt, że Bóg dwukrotnie dał mi "nowe życie", pozwalając pokonać chorobę.
Więc o co chodzi? Skąd smutek, skąd żal, skąd wątpliwości?
     Wszystko się zgadza. Stan rodzinny, bytowy i emocjonalny. Można pomyśleć, czego ona chce, co jej nie pasuje. Ma wszystko - dom, rodzinę, nawet zdrowie (trochę nadszarpnięte, ale jednak ma - żyje). Tak. To prawda. Ale nie wszystko jest takie piękne. Czego chcę? Niewiele. Proszę o spokój. Nic więcej. Nie chcę "gromady" pieniędzy, willi z basenem, złotego mercedesa. Nie chcę. Ja proszę Boga tylko o spokój. Proszę bym mogła spokojnie cieszyć się tym, co mi dał i robić to co mam robić.
     Tak się zastanawiam, czy ktoś w ogóle chciałby o tym czytać, czy kogokolwiek może zainteresować ta smętna historia... Po co więc to pisanie? Głównie po to, żeby wylać z siebie cały żal do tego świata, do "państwa prawa i sprawiedliwości". HA, dobre - państwo prawa i sprawiedliwości! Ciekawe dla kogo i gdzie?!?